Projekt oceniania nauczycieli znalazł się w fazie konsultacji, ale na właściwej stronie internetowej nie widać ani jednej opinii społecznej. W publicznej debacie natomiast temat się pojawia. Czyżbyśmy kompletnie już przestali wierzyć w sens informowania inicjatorów aktów prawnych o naszym zdaniu?
Tak czy inaczej, lektura projektu nasuwa uwagi, z których najważniejsza ma charakter fundamentalny. Zapisy są z jednej strony szczegółowe, z drugiej niedookreślone. Diabeł zazwyczaj tkwi w szczegółach, gdyby więc jasno określić, w jakiej formie ma się odbyć proces oceniania, można by się do tego donieść. Mogę sobie na przykład wyobrazić, że pod koniec danego okresu zawodowego nauczyciel spotyka się z gremium, w którego liczbie są przedstawiciele wszystkich interesariuszy edukacji (a więc i uczniów, kompletnie w dokumencie pominiętych) i w trybie ustnym – może być rejestrowany, czemu nie? – omawiają kolejne kryteria. Co prawda im wyżej, tym dłużej by to trwało, ale można by na tych ostatnich szczeblach – mianowany, dyplomowany – kierować się zasadą, że nauczycielka wcześniej przedstawia zwięzłe omówienie swoich dokonań, uporządkowane wg kryteriów i w czasie spotkania porusza się tylko punkty, które wywołały jakieś wątpliwości czy brak zgody. Ale to jest tylko jedna, być może nieudana, propozycja. Jeśli od rządzących usłyszę, że forma realizacji tego pięknego rozporządzenia leży w gestii autonomicznych placówek, to się roześmieję tak samo, jak kiedy mi się mówi, że mam jako nauczycielka pełną autonomię w realizowaniu podstawy programowej, którą uważam za nieudaną i niewłaściwą.
Teraz uwagi konkretne, dotyczące poszczególnych wymagań („kryteriów”).
Stażysta:
Te kryteria odnoszą się do wszystkich pozostałych szczebli, więc są „fundamentalne”. I one właśnie budzą dwa główne zastrzeżenia.
Najpierw kwestia ważna dla praktyki edukacyjnej: Czemu umiejętność współpracy z rodzicami znalazła się na przedostatnim, 16tym miejscu? Dużo to mówi o postrzeganiu ich jako partnerów… obawiam się, że to nie jest idealna zachęta dla nauczycielek i nauczycieli, by się angażować w doskonalenie dialogu…
Kolejna kwestia dotyczy spraw z jednej strony ważnych, z drugiej z trudem poddających się konkretyzacji; tymczasem w dokumencie tych konkretyzacji zupełnie zabrakło, co stanowi powód, by się domagać ich usunięcia. Otóż na jednym z ważniejszych w liście kryteriów widnieje obowiązek „kształtowania i rozwijania w uczniu prawidłowych postaw moralnych”. Czyli formowanie. Pytanie, jakie są „prawidłowe postawy moralne”, zostało pozostawione do odpowiedzi „w praniu”, innymi słowy, zawsze będzie się można do czegoś przyczepić. Poza tym uważam, że nauczycielki i nauczyciele nie mają prawa decydować o tym, co kształtować i rozwijać. Mają zadanie wspierać dziecko i młodego człowieka w jego rozwoju, owszem. Mają na pewno obowiązek monitorować, czy prawidłowo przebiega socjalizacja ucznia czy uczennicy. Ale samowolnie „kształtować”? To kryterium wywołuje we mnie silny sprzeciw, właśnie natury moralnej.
Pozostając w temacie „moralności” punkt jedenasty przedstawia kryterium, jakim jest „prezentowanie własnej postawy moralnej”. Nie bardzo rozumiem, w jakiej formie nauczyciel czy nauczycielka mają prezentować te postawy. Ogłaszać codziennie w pokoju nauczycielskim? Wypełniać dzienniczek samokontroli? No i jakie postawy moralne są pożądane, a jakie mniej? Według jednej z definicji pojęcia postawa moralna „jest to ukształtowana w wyniku oddziaływań wychowawczych, względnie stała organizacja wiedzy, uczuć i motywów powodujących ustosunkowanie się jednostki do zjawisk moralnych w tej rzeczywistości, w której człowiek żyje a wdrażających się w działalność”. Skoro jest względnie stała, to może wystarczy ją raz zaprezentować (w Power Poincie?). Czytam, że dyrektor będzie mógł określać w regulaminie takie konkrety, a więc staje się coraz bardziej wszechwładny w czasach, gdy coraz silniej obowiązują pół-ukryte lub zgoła jawne agendy (np. jeśli nauczyciel poza lekcjami czynnie sprzeciwia się zakazowi aborcji – to „prezentuje postawę moralną” – czy ona jest właściwa, kto będzie oceniał?
Dobrze, że w następnym, dwunastym punkcie znalazło się kryterium „prowadzenia zajęć z poszanowaniem różnorodności uczniów” i „zapobieganie wykluczeniu”. Chwała i za to.
Nauczyciel kontraktowy dodatkowo ma umieć indywidualizować pracę z uczniem i diagnozować. OK. Ale co znaczy punkt 3 „osiągać pozytywne efekty swojej pracy”? Ponownie można oczekiwać rozwinięcia w regulaminach lub samowolki interpretacyjnej. I mam jakieś dziwne podejrzenie, że w panującym klimacie rankingów najłatwiej będzie postawić na wyniki egzaminów i liczbę olimpijczyków…
Nie bardzo wiadomo, dlaczego dopiero nauczyciel kontraktowy ma prezentować umiejętność „wykorzystania wiedzy i umiejętności zdobytych w ramach doskonalenia zawodowego”. Stażysta nie musi? Czy też nie znajdzie czasu na dokształcanie w sytuacji, gdy ważniejsze jest prezentowanie postawy moralnej? Nawiasem mówiąc, jakie inne zawody są specyficznie poddane wymogom z zakresu moralności? Dla równowagi, chwała za „dzielenie się wiedzą z innymi” nauczycielami, oby nie realizowało się to w trybie nudnych prezentacji na końcówkach rady pedagogicznej, gdy wszyscy się modlą, żeby „młoda” skończyła…
Nauczyciel mianowany ma – uwaga! dowieść swojej umiejętności „diagnozowania swoich potrzeb rozwojowych i potrzeb szkoły i świadome dobieranie form doskonalenia zgodnych z potrzebami”. Ten punkt można naprawdę pożytecznie wykorzystać. Pytanko bardzo praktyczne: co z finansowaniem takich form, które mogą odpowiadać potrzebom rozwojowym, ale nie odpowiadają koncepcji dyrektorskiej?
Nauczyciel dyplomowany ma „utrzymywać efekty pracy na wysokim poziomie”. Powraca pytanie o operacjonalizację efektów (przydałoby się też sporządzić odpowiednie wskaźniki dla poziomów). Że komplikuję coś, co i tak jest już skomplikowane? Ano, skoro daje się nam coraz bardziej drobiazgowe wytyczne, nie ufając, że dyrektor potrafi ocenić wartość pracownika posługując się swoją wiedzą o systemie oświaty, to trzeba się postarać wbudować w strukturę bramki kontrolne. Chyba, że dajemy akcept takim działaniom: niewygodna nauczycielka dostaje „trudną” klasę i w niedalekiej przyszłości można jej odmówić awansu…
Jest natomiast wymaganie, które pojawia się dopiero na tym najwyższym poziomie, a powinno wcześniej: dzielenie się własnym doświadczeniem poza szkołą. Publikacje, innowacje… o dziwo nie pojawiają się tutaj warsztaty prowadzone na zewnątrz szkoły, np. w ośrodkach doskonalenia nauczycieli.
I jeszcze jedna uwaga: paragraf 7 rozporządzenia mówi o potrzebie powiadomienia nauczyciela o wszczęciu procedury oceny pracy (z wyjątkiem sytuacji, gdy nastąpiło to z inicjatywy samego zainteresowanego). Nie ma ani słowa o tym, jak ma taka procedura wyglądać – ponownie pole do popisu dla dyrektorów. Mam ambiwalentne odczucia, jak wspomniałam: z jednej strony buduje się piramidy wymagań, z drugiej ich się nie doodkreśla. Niby dyrektor ma autonomię, ale jakaś ona wadliwa. Tam, gdzie wkrada się wątpliwość, znika zaufanie. Stąd już blisko do polowań na czarownice…
Zofia Grudzińska