Niezauważona przemknęła przez etap opiniowania kolejna dobra zmiana. Zmieniono zasady wymagań, dotyczących szkół i placówek edukacyjnych.
Niewielkie objętościowo rozporządzenie trafiło na strony rządowego procesu legislacyjnego 23 czerwca, organizacje i stowarzyszenia zajmujące się kwestiami edukacji (wg rozdzielnika MEN) następnego dnia otrzymały pismo z informacją i dwutygodniowym terminem na zgłaszanie uwag. Jak wynika z „mapy drogowej” zamieszczonej na stronie RCL, uwag nikt nie zgłosił, obecnie Ministerstwo oczekuje na opinie innych ministerstw, niebawem projekt stanie się obowiązującym aktem wykonawczym. Co to oznacza dla polskich uczniów?
Lista wymagań wobec placówek edukacyjnych jest dla nadzoru pedagogicznego alfą i omegą, fundamentem ewaluacji (kiedyś mówiło się o „wizytacjach” lub „kontrolach”). Nie trzeba długo myśleć, by zrozumieć, że zmiany w tym obszarze mogą wpłynąć na funkcjonowanie szkół. Jeżeli jakiegoś wymagania nie ma, to nie oznacza, że szkoła nie musi w tym obszarze działać, ale robi to wyłącznie dla własnej satysfakcji. Każde wymaganie umieszczone w załączniku do rozporządzenia musi zostać przez pracowników szkoły uwzględnione, by szkoła zasłużyła na pozytywny wynik wizyty przedstawiciele kuratorium.
Rzućmy więc okiem na „proponowane” (a w rzeczywistości zaklepane) zmiany.
Przede wszystkim w porównaniu do poprzedniego rozporządzenia znikają poziomy (historycznie, pierwsza wersja przewidywała oceny od A do D, uproszczone W 2015 roku do poziomów podstawowego i wysokiego). To tak, jakbyśmy zdecydowali zmienić system oceniania na system zaliczeń (zdał-nie zdał). Nie będzie rozróżnienia na szkoły spełniające podstawowe wymagania i te, które się wyróżniają. „Wszyscy nosimy granatowe fartuszki” – to moje wspomnienie z peerelowskiej podstawówki.
Kolejna zmiana to zmniejszenie liczby obszarów, w których odbywa się ewaluacja pracy szkół; było dwanaście, zostało dziewięć. Które skierowano na szafot? Niestety, pierwszy i najbardziej kluczowy obszar, zgodnie z którym to wymogiem szkoła musiała tworzyć własną koncepcję pracy, ukierunkowanej na rozwój uczniów. „Co z tego” – można powiedzieć – „wiadomo, że szkoła ma uczyć i wychowywać”. Owszem, ale jak? Są rozmaite środowiska, różnią się potrzeby i narzędzia, które by pomogły skutecznie realizować te cele. Obecnie zaś wygląda na to, że „wszyscy będziemy nosić granatowe fartuszki”, każda szkoła będzie pracować według zaleceń MEN i kuratoriów, nie musi mieć własnej wizji, jak najlepiej służyć swoim uczniom i ich rodzicom.
Wypadł też obszar zalecający promowanie wartości edukacji. Rzecz w tym, że szkoła edukować powinna, ale dobrze, jeśli przy okazji realizuje działania, które pokażą zainteresowanym (w zasadzie więc wszystkim polskim obywatelom) dlaczego jej działalność jest ważna, dlaczego należy cenić owoce czasu spędzonego w jej murach. Od września już nie będzie warto tego robić. Zerkając w poprzednie rozporządzenie przekonany się, że konkretnie szkole nie będzie potrzebne kształtowanie pozytywnego klimatu sprzyjającego uczeniu się – jasne, szkoła ma uczyć a nie być przyjemna dla kogokolwiek!!! Co ważne, przestaje się liczyć promowanie postaw uczenia się przez cale życie, pomimo, że jest to dyrektywa unijna – no, ale nie będzie nam UE nakazywać, by Polak chciał się rozwijać po otrzymaniu matury na poziomie podstawowym, nawet, jeśli wskaźniki są dramatycznie niskie, a nikt nie kwestionuje wartości podnoszenia kwalifikacji dla dorosłego, który chce sukcesu na rynku pracy.
Zniknął też z tabelki obszar „Nauczyciele współpracują w planowaniu i realizowaniu procesów edukacyjnych”, ale tu nie odbyła się całkowita amputacja, tylko chirurgia plastyczna: wymagania z poziomu podstawowego zostały włączone do obszaru „Procesy edukacyjne”. Niby nic się nie stało, a przecież szkoda, że zniknął ważny sygnał, iż współpraca nauczycieli jest tak ważna dla funkcjonowania szkoły, że zasłużyła na oddzielny obszar ewaluacji. (Warto wspomnieć, że co roku MEN wyznacza obszary, które zostaną poddane szczególnej uwadze przedstawicieli kuratoriów, ale od września nad współpracą nauczycieli już nigdy nie będą musieli się pochylać!) Natomiast bezpowrotnie wyrzucono wymaganie, by „nauczyciele pomagali sobie nawzajem w ewaluacji” (chociaż z eksperckich analiz wynika, że to najsłabsza strona polskich nauczycieli), oraz by „wprowadzanie zmian dotyczących przebiegu procesów edukacyjnych następowało w wyniku wspólnych ustaleń”. To, że Ministerstwo uznaje za zbędny kierunek działania, w którym nauczyciele mieliby ze sobą współpracować i zgoła rozmawiać, jest wspólnym mianownikiem wielu pozostałych zmian, o czym za chwilę.
W pozostałych obszarach widać liczne zmiany, z których większość można ująć w jedną kategorię: ograniczanie dążenia do takiego funkcjonowania szkół, by głos mieli zarówno rodzice, jak i uczniowie oraz sami nauczyciele (w sprawach dotyczących organizacji całej placówki). Zawężanie możliwości wypracowania własnych opcji z poszanowaniem potrzeb danej społeczności. Nie poprzez otwarte zabranianie, ale poprzez łatwe do rozszyfrowania zniechęcanie. Można przewidzieć, że szkoły, uginające się pod naporem zmian koniecznych w szaleństwie „deformacyjnym”, tylko wyjątkowo zechcą zawracać sobie głowę działaniami, za które nikt „z góry” nie będzie chwalił. Na pewno jest to na rękę tym dyrektorom, którzy wolą sami podejmować decyzje; na pewno oznacza to krok w kierunku paradygmatu szkoły peerelowskiej, realizującej zalecenia kuratoryjne (z nadania centralnego). W worku powrotu do szkoły sterowanej odgórnie mamy takie kwiatki:
– w obszarze „Procesy edukacyjne są zorganizowane w sposób sprzyjający uczeniu się” zniknęły sformułowania z poziomu wysokiego o tym, że „uczniowie mają wpływ na sposób organizowania i przebieg procesu uczenia się”, „uczniowie uczą się od siebie nawzajem” i „czują się odpowiedzialni za własny rozwój”; poszło też pod topór to o „stosowaniu [przez nauczycieli] nowatorskich rozwiązań”
– w obszarze „Uczniowie są aktywni” ze sformułowania „…współpracują ze sobą w realizacji przedsięwzięć…” zniknął ciąg dalszy „…będących wynikiem działań samorządu uczniowskiego”. W ten sposób można sobie wyobrazić istnienie szkoły, w której nie powołuje się zarządu samorządu uczniowskiego (z definicji samorząd uczniowski to po prostu wszyscy uczniowie szkoły, reprezentowany przez wybrany przez ogół uczniów Zarząd). Poza tym przy przenoszeniu z poziomu wysokiego wymagania o „analizowaniu podejmowanych działań wychowawczych” zniknęły słowa, byt robić to wspólnie z uczniami i rodzicami”. Jasne – po co dopuszczać rodziców i uczniów do analizowania skuteczności działań szkolnych?
– w obszarze „Szkoła […] wspomaga rozwój uczniów z uwzględnieniem ich sytuacji indywidualnej” wymagania z poziomu wysokiego włączono, ale z charakterystycznym skrótem: zniknęło wymaganie, by „w opinii rodziców i uczniów wsparcie otrzymywane odpowiadało ich potrzebom”. Ponownie wyklucza się rodziców i uczniów z wpływu, tu poprzez ocenianie, na pracę szkoły!!!
– z obszaru „Rodzice są partnerami szkoły” wypadło wymaganie z poziomu wysokiego, by dać rodzicom możliwość „realizowania ich inicjatyw”. Rodzicom wara od utrudniania pracy szkoły! Niech pilnują tylko odrabiania pracy domowej i ewentualnie pomalują ściany pracowni!!
– z obszaru „Zarządzanie placówką służy jej rozwojowi” zniknęło wymaganie, by zarządzanie sprzyjało indywidualnej i zespołowej pracy nauczycieli. To, że zarządzanie powinno tak funkcjonować, nie jest automatycznie takie jasne! Zniknęło też wymaganie, by ewaluacja wewnętrzna była przeprowadzana wspólnie z nauczycielami. Od września dyrektor może samodzielnie dokonywać ewaluacji pracy szkoły i co najwyżej przekazywać nauczycielom (być może również rodzicom, jak już pomalują wszystkie ściany) wyniki swoich dochodzeń.
Całkowicie pominięto „poziom wysoki”, który wprowadzał wymogi takiego zarządzania, które sprzyja udziałowi nauczycieli, uczniów i rodziców w procesie podejmowania decyzji dotyczących szkoły; czyli ponownie, powrót do autokratycznego, autorytarnego, nawet dyktatorskiego funkcjonowania organów zarządzających! Obecnie zarządzający szkołą może działać w systemie nakazowym, zamiast traktować nauczycieli partnersko i demokratycznie.
Mamy więc kolejne potwierdzenie słów, że obecne władze realizują kierunek przeciwny do dotychczasowego. Zamiast wspierać autonomię, samorządność i działania wspólnotowe, wymagamy centralizacji decyzji płynących z góry i biernego posłuchu tych, co „na dole”.
Poza tym projekt zmian zawiera jeszcze dwa skandaliczne pominięcia:
– w obszarze „Kształtowane są postawy i respektowane normy społeczne”. Zniknął mianowicie całkowicie wymóg realizowania „działań antydyskryminacyjnych obejmujących całą społeczność…”. Oznacza to, że wprawdzie pojedynczy wrażliwi pedagodzy mogą interweniować w klasie przeciw incydentom dyskryminacji, ale szkoła jako społeczność nie uznaje istnienia zjawiska dyskryminacji systemowej. Wracamy do poziomu świadomości, że „Murzynek Bambo w Afryce mieszka”. ( i lepiej, żeby tam został). A odrzucanie i prześladowanie tych, którzy jeszcze czymś innym odstają od świętych polskich norm w ogóle nie będzie na celowniku działań szkoły jako miejsca, gdzie realizowane są działania wychowawcze.
– z obszaru dotyczącego zarządzania zniknął wymóg, by zarządzający kierowali się najnowszą wiedzą z zakresu pedagogiki i psychologii. To jest całkowicie spójne ze sposobem konstruowania podstawy programowej (chociażby wg opinii Wydziału Studiów Edukacyjnych UAM, Polskiej Akademii Umiejętności oraz Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich – wyrażanych w procesie konsultacji rozporządzenia o Podstawie Programowej)
I jeszcze kilka smaczków: w zeszłym roku pani minister podkreślała, że należy wrócić do uczenia przedmiotowego. Poszły za tym zmiany wymagania w obszarze „Procesy edukacji”, ponieważ zniknęło wymaganie wypadło sformułowanie które poprzednio było w „poziomie wysokim”, że organizacja tychże „umożliwia uczniom powiązanie różnych dziedzin wiedzy”. Uczeń nie musi kojarzyć związku chociażby poszczególnych nauk ścisłych. Niepotrzebna też świadomość, jak wydarzenia historyczne wpływają na literaturę i całokształt ludzkiej myśli filozoficznej. Uczeń ma operować w szufladkach „przedmiotu”. Po co mu zbyt wiele skojarzeń? Chyba tylko po to, by rozwijały się w mózgu obszary operacji poznawczych i aby potrafił samodzielnie myśleć… a to umiejętność zgoła zbędna, skoro wszystko, co trzeba, będzie przekazane?
W obszarze „Uczniowie są aktywni” co prawda ostało się wymaganie, by „uczniowie inicjowali i realizowali działania na rzecz rozwoju własnego, szkoły … i społeczności lokalnej”, ale czemu pominięto rozwinięcie, że „angażują inne osoby”? Czy dlatego, że dzieci mają się bawić we własnym gronie, nie wciągając dorosłych, bo ostatecznie wszystko, co robią, to i tak tylko zabawa? W ten sposób wysyłamy naszym dzieciom wyraźny sygnał, który sprawia, że tracą poczucie własnej sprawczości i swojego znaczenia w obywatelskim życiu kraju.
A co na plus? Na koniec, nie wypada pominąć korzystnych zmian: otóż w obszarze mówiącym o uwzględnianiu wyników egzaminów w organizowaniu procesów edukacyjnych uwzględniono wymaganie opisane na poziomie podstawowym, z korzystnym uzupełnieniem o „wyniki badań zewnętrznych i wewnętrznych” (dotychczas wzmianka o badaniach, ale jedynie wewnętrznych, znajdowała się w opisie wymagania na poziomie wysokim). Poza tym w obszarze „Szkoła współpracuje ze środowiskiem lokalnym na rzecz wzajemnego rozwoju” tytułowe określenie zostało sformułowane jaśniej, niż poprzednio; zostały uwzględnione wymagania z poziomu wysokiego, aczkolwiek uległy przeformułowaniu korzystnemu z punktu widzenia stylistyki.
I tyle dobrej zmiany…
Zofia Grudzińska